piątek, 17 lutego 2012

Trzeci.

Veronica

Nigdy w życiu nie spodziewałabym się że spotkam go jeszcze raz i do tego w tym samym miejscu co kilka lat temu, z podobnym  problemem tylko na innej osobie, tak jakby on przynosił mi pecha przy którym było mi bardzo dobrze. Nasze spotkanie sam na sam było bardzo interesujące zapomniałam o całym bożym świecie, do tego nie myślałam o moim bracie co powinno być moim zdaniem karalne dla samej siebie.
Zmierzałam właśnie do Domenico o godzinie  trzynastej zawsze jeździłam do niego i siedziałam do dobrej siedemnastej tylko w wakacje które teraz były, w roku szkolnym nie miałam kiedy do niego jeździć oprócz w weekendów czułam że się wtedy oddalamy od siebie, a przecież teraz powinnam liczyć każdą chwile spędzoną z nim każdą chwile powinnam cenić z każdym człowiekiem bo jest najważniejsza.
Idąc do niego wpadłam na genialny pomysł, aby kupić mu truskawki zawsze je uwielbiał, a odtąd kiedy jest chory i siedzi tylko w szpitalu od dawna ich nie jadł, lubiłam mu sprawiać miłe niespodzianki i oglądać jego uśmiech. Był bardzo dojrzały jak na dziesięć lat i wiedział co mu jest, wiedział też że wszystko odziedziczył po naszym tacie. Jego zdrowie które nie jest takie wspaniałe jak moje moim zdaniem mam wielkie szczęście ale czasami chciałabym być na miejscu mojego brata ponieważ jest jeszcze za młody na takie cierpienie i nie zwiedzanie świata, nie wyjeżdżam nigdzie w wakacje moje postanowienie było że jeżeli mój brat musi siedzieć w Londynie ja będę siedziała z nim tu nawet jeśli będę gniła z nudów, to nie było ważne, ważniejszy był on.
*
-Kupiłam Ci truskawki smyku mały. Weszłam do jego sali, usiadłam  obok niego na łóżku szpitalnym i wsypałam truskawki do jakieś miseczki którą wzięłam od pielęgniarek jak tylko je umyłam.
-A czy ja mogę je jeść?
-Przecież nie masz nic z żołądkiem wiec kilka truskawek Ci nie zaszkodzi.
-Kilka? Popatrzył na siatkę na dole w którym było jeszcze trochę, może za bardzo przesadziłam ale kiedyś zjadał taką porcje od razu i nawet nic mu nie było.
-Nie udawaj że nie dasz rady w kilka minut tego wciągnąć.
-Masz bitą śmietanę, lub polewę czekoladową?
-Aż tak bardzo to nie zaszalałam, chciałam też coś dla siebie kupić. Otóż nie mogłam jeść tego owocu z moim bratem ponieważ  źle by się to dla mnie skończyło, kupiłam sobie coś o niebo lepszego coś co nazywa się malina moim zdaniem najlepszy owoc jaki wyrósł na świecie.
-Łap. Zarzuciłam mu jedną truskawkę której nie złapał. Spróbowałam jeszcze z kilkoma do póki cały się nie pobrudził od ich miękkości strasznie się rozpadały, lub ma po prostu twardą twarz.
-Teraz ja!. Rzucił do mnie jedną maliną którą złapałam ręką i wsadziłam sobie do budzi.
Podałam mu miskę swoich owoców i zaczęliśmy konsumować już własnymi siłami.
-Kiedy mama mnie odwiedzi? Nasza mama nie mieszkała z nami w Londynie, zamieszkaliśmy u mojej mamy siostry najpierw miał tam mieszkać tylko Domenico czasami, gdy by wychodził ze szpitala ale zaprotestowałam i chciałam abym ja też z nim pojechała, nie mogłam przegapić takie okazji do tego lubiłam spędzać czas z moim bratem i za bardzo bym tęskniła za nim, tak jak nasza mama pewnie tęskni za nami z  Lancaster.
-Pewnie jak będzie miała mniej pracy to przyjedzie, obiecuje Ci to. Nasza mama musiała zostać w naszym rodzinnym mieście z powodu z swojej pracy za którą musiała opłacać leki i zabiegi Domenico i inne finansowe sprawy.
-Za dużo obiecujesz, a nie zawsze to wychodzi.
-Daj spokój, staram się jak mogę. Popatrzyłam zło wrogo.
-Mogę? Odwróciłam się, w drzwiach stał Zayn dziwiły mnie jego odwiedzimy bez jakiej kol wiek zapowiedzi, czy przyszedł do mnie czy do mojego brata.
-Cześć Zayn. Rzucił Domenico.
-Co Ty tu robisz? Spytałam lekko zdziwiona i szokowana.
-Mnie też Ciebie miło widzieć Veronico po naszym spotkaniu. Usiał na krześle które było obok łóżka mojego brata, że miałam na niego bardzo dobry widok.
-Chciałam to powiedzieć później, ale najpierw powiedz co Ty tu robisz.
-Przyszedłem odwiedzić Twojego brata nie Ciebie. Wyszczerzył zęby i tylko głupio się przy tym uśmiechnął.
-To nie przeszkadzam wam. Ruszyłam z miejsca i zmierzałam na stołówkę w której chciałam kupić sobie coś do jedzenia.
Czekałam na windę, gdy ktoś zasłonił mi oczy.
-kim jesteś?. Zaczął głupkowato się śmiać trudno było nie rozpoznać. Odwróciłam się przodem do niego nadal zasłoniętymi oczami przez jego ręce.
-O jest winda, chodź. Weszliśmy do środka windy, odwrócił mnie do siebie tyłem i opuścił ręce. Zrobił głupkowatą minę która mnie rozśmieszyła.
-Głupek jesteś wiesz, dlaczego zostawiłeś mojego brata sam?
-Nie zostawiłem przyszedł ktoś do niego, więc postanowiłem dogonić Ciebie.
-Kto taki?
-Jakiś dwóch goryli ubrani na czarno, kazali mi wyjść i zostawić go samego z Domenico.
-Co? Skrzywiłam się gdy tylko mi o tym powiedział. 
-Żartowałem. Pstryknął mnie w nos i wystawił język.
-Nie rób tego więcej, za bardzo wierze wszystko jak ktoś o nim mówi.
*
-Co zamawiasz?
-Chyba nic, chcesz iść do parku na tamtą pamiętliwą ławkę. Zachęcił mnie do wyjścia bez oporu się zgodziłam była zbyt ładna pogoda aby siedzieć w szpitalu, miałam zamiar wrócić po Domenico ale jednak nie chciałam aby by był przy mnie gdy jestem z Zaynem.
Tym razem nie usiedliśmy na ławce, tylko na trawie która prowadziła do małego stawu był największą atrakcją tutaj w szpitalu, nie liczą placu zabaw, ale i tak to było najpiękniejsze miejsce tutaj.
Zayn wyjął papierosa i wsadził go do buzi.
-Co Ty wyprawiasz?
-No chce zapalić? Wyjęłam go z buzi, zgięłam i trzymałam w ręce. Nie będzie przy mnie palił nie dlatego że mnie to kusi tylko szkoda zdrowia, a skoro jest moim nowym znajomym ja o to zadbam aby nie palił.
-Skoro chcesz ze mną spędzać czas, nie będziesz palił ja Cię tego oduczę. Patrzyłam mu prosto w oczy, słońce padało strasznie na moją twarz więc musiałam lekko zmrużyć moje co pewnie dodawało mi trochę odwagi.
Uśmiechnął się, schował paczkę i zapalniczkę do kieszeni i patrzył na mnie, nie lubiłam gdy to robił.
-Masz więcej piegów. Zaczął dotykać palcem moich znamion i chyba liczył po cichu ile ich mam.
-Ja już próbowałam policzyć, w porę lata nie dasz rady jest ich coraz więcej każdego dnia.
-Założymy się że dam?
-O coś cennego ? Uśmiechnęłam się przebiegle, ponieważ lubiłam się zakładać gdy wiem że wygram.
-Jak policzę to jakąś karę wymyślę. I  powrócił do obliczania.
*
Wracaliśmy właśnie do szpitala, Zayn przesiedział dobrą godzinę aby obliczać moje piegi obliczył na razie że znajduje się ich na mojej twarzy dobre równe 100.
-Idziesz jeszcze ze mną do mojego brata, czy wracasz już do siebie? Zapytałam gdy staliśmy przed wejściem do szpitala.
-Będę już wracać, w następny weekend przejdziemy się gdzieś. Podrapał się po głowie krzywiąc swoją sylwetkę do mojego wzrostu.
Uśmiechnęłam się do niego i pokiwałam głową.
-Znasz jeszcze jakieś magiczne miejsca w Londynie od tamtego co byliśmy wtedy ?
-Od tamtego to nie, ale jest wiele ciekawych tylko nie wiem czy możesz się tam pokazać.
-Czemu miałbym się tam nie pokazywać?
-Wiesz może to dla Ciebie nic, ale nie chce być złapana na jakimś zdjęciu i potem w gazecie.
-Co nie chcesz być pokazana jako moja nowa partnerka?
-Nie. Parsknął śmiechem, dziugnełam go za to palcem w żebra.
-No przepraszam, jeśli chcesz to możesz poznać moich chłopaków.
-Mogę. Podałam u rękę na pożegnanie, spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
-Głupek. Odepchnął moją rękę, poczochrał mnie po włosach i odszedł. Przeczesałam włosy palcami, ponieważ nie miałam niczym innym.
*
-Mamo kiedy będziesz u nas? Odebrałam od niej połączenie gdy zmierzałam do sali mojego brata, ale wycofałam się i znowu wyszłam przed szpital.
-Nie wiem właśnie, leki Domenico robią się coraz droższe do tego tobie musze coś wysyłać i dla Siebie więc coraz ciężej i więcej musze pracować, ale postaram się przyjechać za jakieś dwa tygodnie. Wiedziałam że mojej mamie jest trudne ponieważ nie może widywać syna do tego jest jej żal że kiedy przyjedzie jego może już nie być, i tylko pewnie dlatego zgodziła się abym ja z nim pojechała żebym chociaż ja miała z nim jakieś wspólne wspomnienia o których opowiem mojej mamie kiedyś.
-No dobrze, Domenico tęskni za Tobą bardzo już nie wiem co mu mówić prawie codziennie mu obiecuje że przyjedziesz.
-Przeproś go tam ode mnie na prawdę przeproś, opiekujesz się nim tam dobrze?
-Bardzo dobrze naprawdę robie wszystko aby nie myślał o tym co z nim jest.
-A co lekarze mówią gorzej z nim?
-Mamo lekarze mówią że z dnia na dzień jego organizm z jakąś siła robi się słabszy, ale psychicznie on robi się silniejszy.
-Jest nadzieje.
-Na pewno jest, obiecuje. Co raz częściej każdemu zaczęłam składać obietnice chociaż wiem że z niektórych się nie wywiąże i będzie mnie to gnębiło, ale próbowałam.

2 komentarze:

  1. Bardzo ciekawie piszesz :)

    zapraszm też do mnie
    http://van-ill-op.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. nie o to wogóle w tym chodzi , chodziło o to , że ona myślała iż on wyjdzie i ją zostawi . wiem , że mi coś niewyszło bo mi też się niepodoba ten rozdział :/ Powiedz co zmienic , dokładnie bo wiem , że coś musze ;d ;)
    aha , i fajnie piszesz ;)

    OdpowiedzUsuń